Kariera 15.12.2014

Dałem radę w Japonii, dam radę i w Polsce!

Michał Szeptuch jeszcze 2 lata temu studiował informatykę we Wrocławiu, działał w organizacji studenckiej i żył jak typowy student. Dzisiaj jest już po ślubie ze śliczną dziewczyną z Japonii, rozwija razem z nią międzynarodową firmę informatyczną, systematycznie podróżuje do Azji i prowadzi interesy w 3 językach. A wszystko dzięki jednej prostej i zupełnie przypadkowej decyzji o wyjeździe na 3-miesięczną praktykę do Japonii.

 

Program praktyk zagranicznych Global Talents jest organizowany przez międzynarodowe studenckie stowarzyszenie AIESEC. W ramach programu młodzi ludzie mają możliwość wyjechania do kilkudziesięciu krajów na całym świecie, by odbyć tam kilkumiesięczną praktykę zawodową. A przy okazji odnaleźć się w zupełnie innej kulturze, nabrać międzynarodowego doświadczenia oraz… jak w przypadku Michała, poznać swoją przyszłą żonę i całkowicie zmienić swoje życie.

O tej nieprawdopodobnej historii, która równie dobrze mogłaby stanowić scenariusz do filmu, Michał opowiada z charakterystyczną dla siebie prostotą i humorem.

 

Na początku był chaos

Jak to się stało, że wyjechałeś?

Zupełnie przypadkowo. Żeby mieć kontakt z j. angielskim podczas studiów, zapisałem się na japoński, który był prowadzony właśnie po angielsku. Oprócz tego chciałem gdzieś wyjechać, na przykład na program wolontariatu zagranicznego organizacji studenckiej AIESEC, w której zresztą wtedy działałem przy Politechnice Wrocławskiej. Przypadkiem znalazłem ciekawą praktykę w Indonezji, ale… pomyliłem adresy mailowe i zamiast do Indonezji, wysłałem maila do Japonii. Oni odpisali, że bardzo się cieszą i że mają dla mnie miejsce w firmie w Nagoyi. Ja się zdziwiłem, bo byłem przekonany, że miałem jechać do Indonezji, ale pomyślałem: „OK, niech będzie i Japonia”. W końcu, po trzymiesięcznym procesie rekrutacyjnym, dostałem powiadomienie, że moja wiza jest gotowa do odebrania w Warszawie.  Pomyślałem: „fajnie, jadę do Japonii”.

Co należało do Twoich obowiązków?

Tak naprawdę to nie była praktyka, tylko normalna praca w japońskiej firmie IT. Trwała 3 miesiące. Aż 3, bo po moim przyjeździe okazało się, że nikt w firmie nie mówi po angielsku. Więc na pierwszym spotkaniu szef łamaną angielszczyzną powiedział mi, że jeśli chcę, kupi mi bilet powrotny do Polski jeszcze dziś. Ja odpowiedziałem, że skoro już przyleciałem tu te 13 godzin samolotem, to już z nimi posiedzę. Po czym… zostałem zapisany na lekcje japońskiego z przedszkolakami. Po 3 miesiącach nauki mogłem dość swobodnie porozmawiać z szefem.

Jak sobie poradziłeś z tą barierą językową?

Chyba trzeba było mieć w sobie coś z artysty, bo japońskie pisanie jest trochę jak malowanie. Po prostu kopiowałem znak po znaku ze starych raportów i systematycznie poprawiałem, aż w końcu mi się udało. Poza tym, z informatyką nie jest trudno. Pokazywali mi działający program, a potem drugi, który nie działał… „Zrób tak, żeby działało”. Jak już rozkodowałem te ich szlaczki, to już mniej więcej rozumiałem, co tam było napisane. Jakbym to wiedział wcześniej, to bym skończył zadaną mi pracę miesiąc temu. Chociaż tak naprawdę dostawałem zadania na 2 dni, a robiłem ją w 2 godziny. Trochę ich przerosły możliwości polskiego programisty.

 

 

Japoński szok kulturowy

Japonia to kraj bardzo odmienny kulturowo…

…teraz już to wiem. Nie wiedziałem jednak, że pomiędzy Polską a Japonią jest aż tak ogromna różnica.

W czym się przejawiała?

Japończycy nie mają żadnych oporów wiekowych. Normalny jest widok osiemdziesięciolatka za kierownicą czy bez żadnych problemów korzystającego z iPada. Oprócz tego, różnice w klimacie, czyli nienaturalne dla Polaka upały i wilgotność. Trzeba było znaleźć swoje metody podróżowania. W każdym samochodzie czy pomieszczeniu była klimatyzacja, więc nikt nigdy nie stał na ulicy w oczekiwaniu na zielone światło. Cały tłum gromadził się w najbliższym supermarkecie, bo tam było chłodniej. Jak się zapalało zielone, to wszyscy rzucali się biegiem przez pasy.

I oczywiście na własnej skórze doświadczyłem słynnego japońskiego perfekcjonizmu. Oni są tak przyzwyczajeni, że jeśli nie potrafią perfekcyjnie rozmawiać po angielsku, to w ogóle nic nie mówią.

Czułeś przymus, żeby pracować tak ciężko, jak oni?

To jest w ogóle jeden wielki mit. Może ja to tak odbierałem, bo nie rozumiałem, co mówią na odprawach w każdy poniedziałek rano, ale wszyscy zawsze chodzili uśmiechnięci i niezestresowani. Znajomi z pracy byli naprawdę świetni, mimo że nie potrafili ze mną rozmawiać. Codziennie wszyscy, łącznie z szefem, chodziliśmy na wspólny lunch. Wtedy to nauczyłem się, że znaczek i znajdujący się obok niego obrazek na menu niekoniecznie oznaczają to samo. Więc jak w końcu znalazłem coś, co mi smakuje, to jadłem to przez miesiąc.

 

 

Wesele jak z komiksu

Jak poznałeś Yuko?

Yuko przez 2 lata pracowała w Nowym Jorku jako au pair. Wróciła do Japonii na dzień przed moim przyjazdem. Ja, Europejczyk, który nie ma zielonego pojęcia o nowym dla mnie ajzatyckim świecie i ona, która też tęskniła do angielskojęzycznej części świata. W kilka dni po naszym przyjeździe do Nagoyi, oboje - zupełnie przypadkiem – postanowiliśmy wybrać się na imprezę poświęconą spotkaniom międzynarodowym, organizowaną przez couchsurfing. Niestety moja topografia miasta była wtedy tragiczna, więc zgubiłem się z kilkanaście razy, zanim w końcu, po godzinie błąkania się po ulicach jak idiota, całkowicie przypadkowo odnalazłem miejsce spotkania. Okazało się, że były 2 dziewczyny; właśnie Yuko i jej koleżanka Yumi, Francuz i 2 chłopaków z Japonii. To ja, żeby nie wyjść na takiego, co od razu podchodzi do stolika z dziewczynami, podszedłem do tego Francuza i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. A później tak jakoś… impreza zaczęła się chylić ku końcowi i nagle któraś z dziewczyn zaproponowała, że skoro jest nas tak mało, to napijmy się wszyscy po shocie.

Następnego dnia umówiliśmy się w czwórkę na spacer po Nagoyi. Wtedy zaczęliśmy z Yuko rozmawiać… i tak rozmawialiśmy przez 3 miesiące mojego pobytu w Japonii. Potem kontakt się urwał na 9 miesięcy. To znaczy pisaliśmy do siebie czasami, ale nikt przy zdrowych zmysłach, biorąc pod uwagę różnicę czasu, nie przypuszczał, że coś może z tego być. Potem się okazało, że Yuko poleciała do Nowego Jorku odwiedzić rodzinę, u której pracowała i w drodze powrotnej miała mieć przesiadkę w Londynie. W końcu postanowiliśmy, że skoro może być w Europie przez aż 90 dni (bo tyle trwała jej wiza), to przyjedzie do Wrocławia, wynajmie sobie tu mieszkanie i będziemy mieć bazę wypadową, żeby trochę pozwiedzać. I jeździliśmy. Yuko była tu 3 miesiące, czyli tyle samo czasu, co ja byłem w Japonii. W ostatnich 2 tygodniach jej pobytu zaręczyliśmy się.

Pojechałem z nią do Japonii na Sylwestra i zaczęliśmy planować nasze japońskie wesele, które odbyło się w kwietniu tego roku. Potem niestety Yuko została w Japonii na 3 miesiące, a ja musiałem wrócić do Polski. Następnie moja żona przyjechała do Polski i 9 sierpnia wzięliśmy polski ślub.

Jak wygląda japońskie wesele?

Jak komiks. Jest kolorowe i zabawne. Ubierają cię w sukienkę, dają ci niesamowicie niewygodne sandałki, parasolkę - istne cuda na kijach - i takie wielkie skarpety z miejscem pomiędzy palcami na te sandałki. I każą ci w tym chodzić, są przysięgi po japońsku - wszystko się działo na świeżym powietrzu. Najtrudniejszą rzeczą związaną z weselem było sprowadzić tam moich rodziców, bo moja mama panicznie bała się latać samolotem.

A później rodzina Yuko przyjechała do Polski?

Później zaczął się show we Wrocławiu. Przyjechali i wszyscy przebrali się w kimona, więc było dosyć ciekawie.

 

 

Miłość na styku kultur

I co teraz?

Teraz mieszkamy we Wrocławiu, kupiliśmy mieszkanie, mamy swoją firmę, mamy psa… Yuko przez Skype’a uczy japońskie dzieci angielskiego. Ja pracuję w firmie we Wrocławiu, a po godzinach odbieram wszystkie maile, które przyszły z Japonii i zaczynam drugą pracę.

Dlaczego to robisz, skoro oboje macie pracę tutaj? Dlaczego założyliście swoją firmę?

Bo taniej jest nam żyć w Polsce. Po prostu koszty utrzymania i mieszkań w Japonii są o wiele wyższe, niż u nas. A nasze usługi świadczymy na rynku międzynarodowym. Minusem dla Japonii jest to, że japońskie firmy zazwyczaj nie mówią po angielsku, natomiast minus dla polskich jest taki, że nie mówią po japońsku. Te dwa minusy pomiędzy tymi krajami dają nam duży plus, bo my mówimy i po angielsku, i po japońsku, i po polsku, więc jesteśmy w stanie zapewnić pełną komunikację pomiędzy jedną, a drugą stroną. Jedyne, z czym się póki co borykamy, to papierologia i wszystkie działy prawne.

Jak Twoja rodzina zareagowała na narzeczoną z Japonii?

Cała moja rodzina jest bardzo otwarta. Rodzice bali się, że nie będą w stanie porozmawiać z rodzicami Yuko, bo w ogóle nie mówią po angielsku. Ale w Japonii okazało się, że wspólnym tematem dla obu mam są kwiaty. Nikt nie rozumiał, co mówią, ale one doskonale wiedziały, o czym rozmawiają.

Rodzice na 3 miesiące wcześniej trenowali też jedzenie pałeczkami. Stanowczo odmówili używania tradycyjnych dla Europy sztućców, mówili: „nie nie nie, my wam zrobimy widelce i noże w Polsce”. Tato nauczył się od pierwszego razu. Mama miała pewne opory, ale teraz już śmiga pałeczkami jak rodowity Japończyk.

Jesteście małżeństwem bardziej japońskim, polskim czy może międzynarodowym?

Nie można powiedzieć, że jesteśmy z jakiegoś jednego kraju, bo każdy z nas wnosi coś od siebie. Kłócimy się jak wszyscy. Jak jest duża kłótnia, to odbywa się po japońsku, bo wtedy nie mam szans na kontratak. Natomiast głównie rozmawiamy po angielsku. Yuko uczy się mówić po polsku i jest już na poziomie może nie zaawansowanym, ale z moją mamą spokojnie pogada.

 

 

Warto było?

Zastanawiałeś się kiedyś, jak wyglądało by Twoje życie, gdybyś nie wyjechał na Global Talents?

Powiem szczerze, że nie i nie mam zamiaru się zastanawiać. Może tak właśnie miało być. To nie był przypadek, że najpierw trafiłem na zajęcia z j. japońskiego, potem wysłałem maila do innego kraju i w  końcu tam wyjechałem. Zaczęło się przypadkiem, a w ciągu jednego roku wszystko zmieniło się diametralnie.

Czym jest dla Ciebie program Global Talents?

Przygodą. Przede wszystkim jest to wyjazd dla osób, które się nie boją. Nawet jak jedziesz na wymianę do kraju europejskiego, to też masz duże wyzwanie. Żyć przez tak długi czas z dala od rodziny i znajomych to jednak duże przeżycie i trzeba sobie z tym poradzić samemu.

Oprócz tego, Global Talents dał mi bardzo dużo technicznego doświadczenia, bo sprawdziłem się w roli osoby pracującej w środowisku zupełnie mi nieznanym. Teraz jestem w stanie podjąć pracę w zupełnie nowym środowisku, praktycznie bez jakiejkolwiek pomocy. I to także było duże doświadczenie, bo teraz, jak mam jakiś problem, to zawsze znajdę rozwiązanie.

Główną zaletą tego programu jest  możliwość obcowania z inną kulturą i to w stopniu niemożliwym do osiągnięcia w Polsce. Zostałem zabrany do świata, którego nie znałem; do kraju, którego językiem nie potrafiłem się posługiwać. Więc musiałem się od początku wszystkiego nauczyć – jak sobie poradzić w kraju, gdzie wszystko było pod górkę. Teraz, jak jestem w Polsce i mam iść gdzieś coś załatwić, to jest dla mnie banalnie proste. Dałem radę w Japonii, a nie dam rady w Polsce? Nie ma rzeczy niemożliwych.