Podróże 14.04.2015

Posted at high sea, czyli z żeglarskim pozdrowieniem

Myli się ten kto sądzi, że w żeglowaniu najważniejsze jest przepłynięcie z portu do portu. W żeglowaniu najważniejsze jest bycie żeglarzem.

Styl żeglarski jest ostatnio bardzo modny. Podkoszulki i bluzy w marynarskie pasy, żeglarskie mokasyny, kurtki przeciwdeszczowe i sztormiaki. Modne jest także słowo „perfomować”, odmieniane od dłuższego czasu przez wszystkie przypadki, choć gdy przyjdzie do jego zdefiniowania, to pojawia się problem. Definicja nie jest nam wszak do niczego potrzeba, intuicyjnie i tak wyczuwamy znaczenie. Nie chcę jednak mówić o samym zjawisku „pozowania na kogoś”, „lansowania”, czy „performowania siebie”, ale o tych obyczajach, zachowaniach, postawach, dzięki którym można „być żeglarzem” na lądzie, z dala od jakiegokolwiek portu.

 

Amatorzy żeglarstwa są bardzo przywiązani do tradycji, z rozkoszą kultywują obrzędy i rytuały. Znajomość tej morskiej etykiety jest konieczna, jeśli chcemy siebie nazywać żeglarzem. Niektóre punkty jachtowego savoir-vivre’u wywodzą się po prostu ze zwyczaju utrzymywania klaru na jachcie (przysłowiowe „szorowanie pokładu”) i dbałości o elegancję, czy kulturę załogi. Ci, którzy kiedyś mieli okazję spędzić wakacje na Mazurach z pewnością wiedzą, że żeby nie zostać nazwanym „burakiem z Warszawy”, nie można wyciągać nóg za burtę żaglówki, choćby pokusa zamoczenia stóp w wodzie była bardzo silna. Również suszenie odzieży na bomie, a nawet palenie papierosów na jachcie jest w złym tonie. Etykieta nakazuje także, żeby wchodzić i wychodzić z portu, oraz przystępować do posiłków w kompletnym stroju. Do dobrego tonu należy również odpowiadanie na pozdrowienia innych statków.

 

Inną cechą charakterystyczną dla żeglarzy jest ich przesądność, nie mniejsza niż sławetna przesądność aktorów. Piątek jest dniem feralnym, co akurat nikogo nie dziwi, ale w tym wypadku zabobon jest na tyle silny, że do dziś w wielu krajach w piątki nie woduje się jachtów, a niektórzy kapitanowie boją się wyjść w ten dzień z portu. To, że rejs powinien się zacząć od uroczystego wzniesienia toastu za Neptuna, jest natomiast pomysłem oryginalnym. Żeby bóg morza sprzyjał załodze, trzeba i jego uraczyć trunkiem, czyli wylać kieliszek alkoholu za burtę. Na statku zakazane jest gwizdanie, po pierwsze dlatego, że skandynawski bóg grzmotu Thor może poczuć się wezwany do odpowiedzi i dmuchnąć swoim potężnym oddechem, czym zapewne wywoła sztorm. Drugi powód także sięga do tradycji, ale jest bardziej racjonalnie umotywowany: dawniej na dużych żaglowcach komendy podawane były gwizdkiem, a tym, którzy złamali zakaz i wysyłali mylne sygnały, groziła kara spędzania całej wachty na rei.

 

Przesądy i etykieta nie dotyczą jednak tylko morza i jezior. Prawdziwy żeglarz nie przestaje nim być, gdy schodzi na ląd. Tu przykład, będący jednocześnie przestrogą. Podobno za każdym razem, kiedy ktoś odpala papierosa od świeczki, ginie jeden żeglarz, stąd nie wolno tego robić w tawernach portowych. I w Krakowie zdarzyło się, że klienci Starego Portu (ul. Jabłonowskich) próbowali wynieść za drzwi mężczyznę, zapalającego papierosa w ten właśnie sposób. Zupełnie nie interesowało ich, czy biedak jest kompletnym laikiem, czy może chciał poddać żeglarską brać próbie.

Jeśli jesteśmy przy Starym Porcie, to nie sposób nie wspomnieć o szantach. Godne podkreślenia wydaje się, że żeglarstwo ma swój własny gatunek muzyczny (a o jego popularności świadczy frekwencja na Międzynarodowym Festiwalu Shanties organizowanym w Krakowie). Dla niektórych ten element definicji roli żeglarza jest na tyle istotny (albo tak lubiany), że wręcz nierozerwalnie wpisany w codzienne zachowania. I nie ma znaczenia, czy jest to śpiew z akompaniamentem gitary czy bez, chóralnie czy solo. Wspólne „szantowanie”, a także wymienianie się „morskimi opowieściami” pomaga poczuć się żeglarsko zwłaszcza na lądzie, kiedy to żeglarze pozbawieni są swoich najważniejszych atrybutów – wody i statku.

 

Bardzo często pasjonaci próbują też przemycić specyficzne nazewnictwo żeglarskie do codziennego życia. Żeby przekonać się jak bardzo ludzie morza są przywiązani do swojej oryginalnej terminologii, wystarczy powiedzieć, że na jachcie WSZYSTKO ma swoją odrębna nazwę i laikowi nieraz trudno zrozumieć, co jest czym. Specyficzne słownictwo obejmuje konstrukcję, ożaglowanie, sprzęt czy olinowanie, czyli elementy budowy typowe tylko dla jachtów, dla których trudno znaleźć odpowiedniki wśród przedmiotów z życia codziennego. Każdy żeglarz, czy kandydat na żeglarza będzie wiedział, którą linę ma na myśli kapitan mówiący „Wybierz cumę dziobową!”, co nie byłoby oczywiste gdybyśmy posługiwali się na przykład kolorami („-Podaj mi te czerwoną linę!; -Tu nie ma czerwonej liny; -A jaka jest?!; -Amarantowa!”). Co jednak może niektórych bawić, a innych frustrować, swoją nazwę mają także przedmioty i miejsca znane wszystkim doskonale z codziennego życia, takie jak łóżko czy kuchnia. Mimo że zasadniczo nie ma różnicy między półką a jaskółką, czy podłogą a  gretingiem, większość żeglarzy stara się używać tego specjalistycznego słownictwa. Ba! Wręcz denerwuje się, gdy ktoś śmie podważać zasadność takiego zachowania. Oto przykład. Pod koniec rejsu, cynicznie nastawiony członek załogi (zresztą inżynier, którego wykształcenie pozwalało z całą stanowczością stwierdzić, że te stalowe liny, które mają utrzymywać maszt w pionie, a które żeglarze uparcie nazywają wantami, to wcale nie są wanty, bo na wantach to wisi most, a odciągi) zaczął zastanawiać się nad różnicą między keją a pomostem. Kiedy usłyszał, że właściwie nie ma żadnej różnicy był niezmiernie zdziwiony.

- To dlaczego zamiast mówić „dojście do pomostu” mówicie „dojście do kei”?

- Z tego samego powodu, dla którego chodzimy do kingstonu, a nie do ubikacji, gotujemy w kambuzie, a nie w kuchni, naczynia zmywamy w pentrze, a nie w zlewie, a te odciągi to nie są żadne odciągi, tylko wanty!

Dlaczego keja, a nie pomost? Bo tak, bo jesteś żeglarzem.

 

Nie tylko nazwy stanowią o języku żeglarskim. Kiedy zapytałam znajomą o jej nowe mieszkanie usłyszałam, że znajduje się ono „trzy długości jachtu od Rynku i rzut kotwicą od Starego Portu”. Przeglądając terminarz jakiegoś wilka morskiego nie znajdziemy standardowego zapisu godziny, ale czterocyfrowe liczby. Notka „1600 Karol” prawdopodobnie nie ma na celu upamiętnienia narodzin Karola I Stuarda w 1600 roku, ale spotkanie o godzinie 16.00. W dziennikach portowych nigdy nie stawia się kropek przy zapisie godzin. Z kolei w wielu tawernach czy jacht klubach na próżno szukać na drzwiach symboli kółka i trójkąta, albo liter WC – toaleta jest oznaczona jako „KINGSTON”.

Przykłady i anegdoty można by mnożyć. Nie sposób wymienić wszystkich zasad, przesądów, konwencjonalnych zachowań. Nie wspomniałam nawet o ceremoniach i obrzędach morskich. Żeglarze wytworzyli odrębną kulturę, o której z zainteresowaniem można czytać lub słuchać, ale najlepiej poznać ją od środka. Ahoj!

 

Justyna Patoła

 

„Drugi Obieg” nr 3(11)/2013

https://issuu.com/drugiobieg/docs/do_na_issu/3?e=0